„(...) Militaria traktował jako namiastkę pornografii; wkuwana na pamięć miłość do babci nie pozwalała mu z premedytacją oglądać filmów i pism porno, choć ilekroć był w hipermarkecie z lodówkami i pralkami, tylekroć oko samo sięgało po ten szajs ustawiony na narożnych półkach. Kusił go ten smaczny brud: wypięte dupska, podniesione nogi, wywalone jęzory; podniecały go ostentacyjnie sztuczne jęki wydawane z wysiłkiem wykrzywionych ust; podniecały, bo chciał się podniecić, zohydzić trochę, uwierzyć w coś, w co się uwierzyć nie dawało – że ci ludzie naprawdę mają ochotę na seks. Oni nie mieli ochoty nawet żyć, dziadek im wcale nie zazdrościł, ale dawał się jednak uwodzić taniutkiej dupodajności, ukradkiem oblizywał wzrokiem te silikonowe cyce, ciała sprzedawczyń z warzywniaka w butach ze śmietnika. Nie przeszkadzała mu nawet nieprawdziwość tych ruchań, mechaniczność seksu bez potrzeby. Wzrok jednak prędko mu się męczył, a ludzie na zdjęciach jeszcze szybciej zaczynali przypominać pacynki, którym ktoś wsadził w dupy palce i kręci nimi od niechcenia. Nie zdecydował się na pornografię nie tylko dlatego, że nie chciał w ten sposób zdradzać babci, ale też dlatego, że brakowało mu w tym treści, przeszkadzał zaś nadmiar formy. Uważał, że dobre rżnięcie powinno być, nawet w tanim pornosie, kulminacją jakiejś fabuły, w której ludzie najpierw się poznają i są ubrani, potem piją alkohol i rozmawiają o Dostojewskim i wyborach parlamentarnych – przy czym okazuje się, że ona, mimo całego swojego wyuzdania, jest zwolenniczką katolickiej prawicy i rządów twardej ręki, a on ma socjalistyczno-liberalne poglądy – a na końcu dopiero się okrutnie pierdolą.”
To jeden z wielu fragmentów książki, która wywarła na mnie wielkie wrażenie. Panie i Panowie: „Nagrobek z lastryko” Krzysztofa Vargi, w którym śmiech i drwiny głównego bohatera żyjącego w świecie bez wartości, w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu Warszawy, przeplatają się z nutą goryczy i zawodu, że nie istnieje już tamten świat z katalogów Ikei i tomików wierszy, ponieważ nowy nie ma nic do zaoferowania.
Chociaż są w tym dziele fragmenty śmieszne, to jednak jest to śmiech przez łzy. Śmiech z dawnych czasów, wartości, snów. Wydrwienie ich, ale z drugiej strony jakby tęsknota za nimi – pewnie do końca nieuświadomiona i niewypowiedziana wprost; bo chociaż tamte czasy, pomimo swej głupoty i pogoni za mamoną, miały jednak coś, dla czego warto było żyć, coś czemu warto było poświęcić życie. Nawet jeśli to życie miałoby być tylko szukaniem igły w stogu siana.
Historia człowieka zrodzonego z dziewicy, pozornie trywialna, ale nasączona pełnymi wdzięku aromatami, które chce się wdychać i jak najdłużej zachować w pamięci, człowieka przegranego w mniemaniu drobnomieszczan, ale czy przegranego naprawdę? Czy świadomość przegranej dokądś go zaprowadzi? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba po prostu sięgnąć po tę książkę, usiąść wygodnie, z papierosem w dłoni (dlaczego z papierosem wyjaśnia narrator w tym zbiorze własnych myśli, splecionych z historią jego matki i dziadków); a jeśli nie z papierosem, to przynajmniej z kawą (dlaczego z kawą wyjaśnia to narrator) i zacząć się delektować, dopóki nie jest jeszcze za późno.
Autor: Tomasz Dziamałek